piątek, 31 maja 2013

Rozdział 1.






Jestem w 1 klasie liceum. Na imię mi Noel. Chodzę do szkoły w Łodzi, swoją dawne gimnazjum opuściłam z uśmiechem na ustach. Nie lubiłam go, nawet gorzej- nienawidziłam. Jestem pewna, że to nie było coś takiego jak nienawiść każdego z nastolatków do nauki. To było silniejsze, na samą myśl o tym, że następnego dnia muszę się tam zjawić mdliło mnie. Może przez to właśnie zaczęłam palić papierosy w lutym, to jest na początku drugiego semestru.
   To nie tak, że byłam jakimś nie lubianym wyrzutkiem. Wręcz przeciwnie, byłam bardzo lubianą osobą w szkole, nie przez wszystkich oczywiście, ale znaczną większość. Ludzie, którzy mnie nie lubili to głównie nauczyciele, plastikowe laski, chłopaki nie dbający o siebie, którym mówiłam prosto w twarz, że powinni coś zmienić. Jedni lubili mnie za bezpośredniość i szczerość, inni za moje dobre żarty, a jeszcze inni za to, że zawsze jedynkę w dzienniku widziałam przez różowe okulary. Może to dlatego, że nie miałam za wiele jedynek, byłam dobrą uczennicą, ale gadatliwą.
   Wyróżniam się z tłumu również tym, ze dbam o środowisko. To znaczy, robię co w mojej mocy, między innymi: nie wyrzucam śmieci na ziemię. Mogę niszczyć swój organizm na własną odpowiedzialność, ale nie chcę niszczyć organizmów innych ludzi. Kolejną rzeczą wyróżniającą mnie spośród innych jest odwaga na robienie tego, na co ma się ochotę, ale bez przegięć. Nie rozbijam słoików z nieżywymi żabami ani nie smaruję tablicy kremem. Po prostu lubię się śmiać, wygłupiać, robić szalone rzeczy w miejscu publicznym, bawić innych swoim kosztem bez względu na to jaki stosunek do mnie wtedy nabierają  inni- jestem sobą- zawsze.
   No, przepraszam, trochę uciekłam od tematu.. ale to co powiedziałam też jest ważne. Bo to część mnie, czyli część muzyki jaką tworzę i część dwóch barw niezbędnych do powstania cudownego dzieła. Mam wielu przyjaciół: Asie, Paulinę, Sandrę, Ewę, Marysię, Łukasza. Lubię z nimi spędzać czas, ale jest coś, co lubię bardziej- bycie samotną. Polubiłam to tak mniej więcej na koniec drugiej klasy gimnazjum. I nie wiedzieć czemu, właśnie wtedy jeszcze więcej osób zachciało ze mną gadać, żartować itp. Nie potrafiłam ich od siebie odgonić, nie chciałam być nie miła, nie mogłam powiedzieć "chcę pobyć sama", bo mogłabym tym kogoś urazić, albo narazić siebie na masę zbędnych pytań "co jest?", "czemu jesteś smutna?", "pokłóciłaś się z kimś?". I to mnie bolało- nikt nie rozumiał tego, że chcę być sama- bez powodu. Chciałam więcej swobody, której nikt mi nie dawał, a nie potrafiłam sama o nią poprosić, nawet przyjaciół. I to mnie przytłaczało... każdego dnia musiałam uciekać do najbardziej zakurzonych zakątków w szkole, albo siedzieć w śmierdzącej toalecie przez całą przerwę. Oto powód mojej niechęci do gimnazjum: "zaczęłam potrzebować czegoś, co było trudne do zdobycia: spokoju i samotności".
   Wakacje przed pójściem do liceum przebiegły pomyślnie. Odegrałam parę nudnych i monotonnych scenek przed znajomymi, że jest mi przykro, że żadne z nich nie idzie ze mną do szkoły i modliłam się o to, żeby żadne z nich nie zmieniło zdania i się tam nie przepisało... To mogłoby mnie zabić. Potrzebowałam czegoś całkiem nowego- nowego środowiska. Już od pierwszego dnia w liceum udawałam cichutką i spokojną dziewczynę. Odpływałam na całe dnie z muzyką, książkami i melodią. Byłam sama i nikt mi nie przeszkadzał- czułam, że żyję. Mogłam godzinami wsłuchiwać się w głos Ed'a. Mogłam całymi dniami słuchać jego piosenek. Robiłam to, bo przecież.. mogłam. Pierwsze marzenie się spełniło. Byłam sama- na własne życzenie. Odpływałam z muzyką i było mi dobrze. Myślałam, że jestem szczęśliwa. Kolejne przyjdzie mi spełnić łatwiej, bo mam więcej doświadczenia w walce o swoje i więcej wiary w siebie.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz